Mimo, że mnóstwo innych, zaległych rzeczy 3 grudnia pewnie zrobić powinnam, chociażby te puste puszki w końcu piernikami wypełnić, to czułam, że Kotulińskiego 6 w Czechowicach- Dziedzicach powinnam tego dnia odwiedzić. I nie myliłam się, bo ta niedziela w stylu slow była z gatunku tych niezapomnianych…
Zresztą zobaczcie sami…
Ania Meres radaktor naczelna OMatko magazyn zrobiła rzecz niesamowitą. Znalazła wyjątkowo klimatyczne miejsce- Kotulińskiego6 , zaprosiła kilkanaście firm z branży kobieco-dziecięcej i zorganizowana świąteczny event. Firmy dobierała skrupulatnie, tak by nie były dla siebie konkurencja, a pięknie się uzupełniały. Nie byłam nigdy na bożonarodzeniowym kiermaszu gdzie na metr kwadratowy przypadało tyle dobrego smaku, stylu i serdeczności. Bez szczypty tandety, za to z uśmiechem i ciepłym słowem.
Brałyśmy z Mają udziałyśmy w warsztatach śniadaniowych prowadzonych przez świetną Monikę Trener mama. Maja piekła też pierniki i gotowała pyszności z szefami kuchni.
Pod okiem owianej na Śląsku kwiatowa sławą Pani Kwiatkowskiej zmontowałyśmy zimowe wianki.
Nie ukrywam, że jechałam tam też by spotkać dziewczyny, z którymi znamy się lubimy i współpracujemy od dawno wirtualnie, ale nigdy wcześniej nie widziałyśmy się osobiście. Mogłam wyściskać Żanetkę (kruszynkę jak się okazało) z mężem z Bambooko. Przy ich stoisku człowiek żałował, ze nie ma pięciu lat, żeby móc bez skrępowania usiąść i w tym ich pastelowym świecie myszkami w domku drewnianym się pobawić…
Spotkałam Karolinę z pięknym ciążowym brzuszkiem z Mysiego ogonka i jej ekipę (świetni ludzie, z uśmiechem i tym rodzajem humoru, który cenię sobie nader bardzo. Mogłabym z nimi po tym śniegu na boso iść konie kraść choćby teraz. I tak Robertowi po powrocie o nich opowiadam, że to sąsiedzi są i jakie to trzeba mieć szczęście w życiu, żeby tak na siebie trafić.
I Julka Rozumek (klik), co to ją najpierw każdy słyszała, a potem dopiero widział, jak ta wisienka na torcie tam, książki podpisująca nieustannie, czytelniczkami swoimi otoczona, takimi, że ja nie wiem skąd Ona je bierze, bo jedna fajniejsza od drugiej.
I ten klimat tam taki nie do opisania. Nikt się nie denerwował, ze ekspres do kawy się przegrzał i trzeba było na kawę czekać , że to pyszne ciasto z konfiturą wymiotło i nie każdy się załapał. Mamy nie swoje dzieci nosiły i tuliły. I to pakowanie tego wszystkiego na koniec do aut w tym prószącym śniegu takie fajne i i łzy wzruszenia Ani Meres przy pożegnaniu takie prawdziwe…
No Magia przed duże M.
A że aparatu swojego nie taszczyłam, to za udostępnienie zdjęć Julii Rozumek dziękuję pięknie. Część zdjęć to nawet ja zrobiłam, bo mi Julka aparat wcisnęła ze słowami ,,idź i rób tak jakbyś na bloga swojego do postu robiła”. I najfajniejszej Ani z naszej wsi dziękuję, że mi jako gps służyła, sama to bym się po drodze znając moje zdolności nawigacyjne z siedem razy zgubiła zapewne…
Podobno na Wielkanoc szykuje się powtórka z rozrywki. Odliczam tygodnie i na pewno będę o tym wydarzeniu trąbić z nadzieją, że się tam spotkamy…
A czy Wy już czujecie magię Świąt?