Kochani dziś kilka słów i zdjęć magazynu ,,Moje Mieszkanie”, w którym mamy przyjemność gościć w tegorocznym grudniowym, świątecznym wydaniu…
Kilka dni po tym, gdy dowiedzieliśmy się, że po raz trzeci zostaniemy rodzicami, pamiętam nawet, że jechaliśmy wtedy samochodem, postanowiliśmy z Robertem, że zbudujemy dom. To znaczy to, że kiedyś, w nieokreślonej przyszłości go zbudujemy było pewne, wtedy jednak, podjęliśmy decyzję, że zaczniemy od zaraz. Nie będziemy czekać z marzeniami, aż dzieci urosną, tylko zbudujemy go jak najszybciej, by cała trójka mogła jak najwięcej dzieciństwa spędzić blisko natury.
W dniu, w którym poznaliśmy płeć dzidziusia i który jednocześnie szczęśliwie był 7 rocznicą naszego ślubu, przyjechała koparka i zaczęła kopać fundament.
Doskonale pamiętam jak z dwójką małych dzieci i wielkim brzuchem wybierałam kolor dachówki, jak na wariata jeździliśmy po salonach wybierając płytki, wannę czy panele. Jak z Małgosia przy piersi zamawiam krany, a na parkingu Ikei o 22:05 pakowaliśmy do przyczepy łóżka i komody. Pamiętam moje niekończące się problemy decyzyjne, wymianę wszystkich przywiezionych już drzwi wewnętrznych, partii płytek i frontów kuchennych bo zmieniłam zdanie (ups). Te setki (Robert mówi, że tysiące) wykonanych telefonów, ekipy budowlane (od tej najlepszej pod słońcem po te o których nie chce myśleć). Pamiętam determinację, zorganizowanie, ciągłą naukę, kierownicze predyspozycję i perfekcyjne wręcz prowadzenie budowy przez mojego męża.
Rok. Dokładnie w rok postawiliśmy nasz wymarzony dom, tak by 1 września Maja z Antkiem mogli pójść do tutejszego przedszkola.
I naprawdę wtedy nie miałam wtedy ani głowy ani czasu by przeglądać magazyny wnętrzarskie czy internet w poszukiwaniu inspiracji. Mnóstwo rzeczy było wybieranych na wariata i jedyne czym się kierowałam to serce. Chciałam by było przytulnie, pastelowo, ciepło i tak po naszemu…
Od początku przyjęliśmy z Robertem strategię, że ufamy sobie i ja powierzam mu wszystko co związane z budową domu, nie doradzałam mu, nie wtrącałam się w kwestii murów, ocieplenia, rur czy ogrzewania, a on dał mi pełną swobodę w urządzeniu domu. I choć z naszej górnej, babskiej łazienki nie korzysta i pewnie wolałby sypialnie w szarości, to wiem, że kocha ten dom całym sercem. Zawsze mi mówi, ze póki mu w warsztacie różowych zasłonek nie wieszam, reszta mu nie przeszkadza.
Ponieważ dzieją się w moim życiu czasami rzeczy zaskakujące, rok później ktoś uznał (tym kimś była Dorota, redaktor naczelna ,,Mojego Mieszkania”), po obejrzeniu mojego profilu na Instagramie i sesji pierniczkowej wykonanej przez FotoSister, że te nasze cztery kąty zasługują na to, by je pokazać w magazynie wnętrzarskim.
Pierwszy telefon odebrałam po Nowym Roku i padła wtedy propozycja by pokazać pastelową Wielkanoc w Ciasteczkolandii . Sesja musiałaby się odbyć możliwie szybko, a ja wiedziałam, że mój stary, biały, wymarzony kredens (dla którego w projekcie domu ściana poszerzana była, choć go jeszcze fizycznie jeszcze wówczas nie było) stoi nieodnowiony w garażu i że za żadne skarby Robert w tydzień go nie odnowi, bo na narty wyjazd ma zabukowany. A zależało mi, żeby ten kredens był. Bo on ważny dla mnie bardzo. Odmówiłam. I choć smutno mi było, bo to przecież wyróżnienie, pamiątka taka ładna. Dorota na to, że to nic, że Robert ma na narty jechać, a my się na sesję do grudniowego, świątecznego numeru umówimy…
Lato się kończyło, a ja ozdoby świąteczne w kartonach ze strychu znosiłam, pierniczki piekłam, zabawnie było bardzo. Nie chce myśleć co sąsiad widząc Roberta z choinka do domu wchodzącego pomyślał sobie wtedy o nim…
Sama sesja była bardzo miłym dniem, ale gdy zdjęcia były gotowe okazało się, że nasz dom nasz był ostatnim fotografowanym w numerze i na reklamy tylu chętnych było, że okroić by nasz materiał trzeba znacząco, a szkoda było wszystkim. Ponieważ to sesja z choinką, to zdjęcia rok musiały czekać, by światło dzienne ujrzeć.
Rok minął błyskawicznie i oto jest. Ciasteczkolandia w ,,Moim Mieszkaniu”. Grudzień 2017. Trzy egzemplarze owinę w papier i schowam na strychu. Kiedyś dzieciom pokaże, choć ufam, że i bez tego dom rodzinny i święta nasze zapamiętają…
Z tego miejsca uściski wielkie dla Dorotki Jaworskiej za to, że zauważyła w naszym domu coś, co ja chyba też trochę widziałam, ale w co nie do końca wierzyłam i dla Joli Musiałowicz zdolnej i doświadczonej stylistki (mam nadzieję Jolu, że baniak ma mleko w Twoim ogródku czasem Ci mnie przypomina…). Ewie Jagalskiej serdecznie dziękuję za długie rozmowy przez telefon, a potem przelanie tego w tak piękny i ciepły tekst. Piotrowi Mastalerzowi, świetnemu fotografowi, który nie wiem czy bardziej imponuje mi swoją fotograficzna wiedzą czy tym jakim jest fajnym człowiekiem, dziękuję za piękne zdjęcia, ale jeszcze bardziej za to, że do dziś jest moim kolegą (Piotr melduj się jak będziesz na Śląsku, zrobię żurek 😉 )
Jeśli tacy ludzie tworzą magazyn wnętrzarski, to nic dziwnego, że jest on od lat w czołówce najlepiej się sprzedających w Polsce…
Kochani, będzie mi ogromnie miło, jeśli maczając pierniczki w popołudniowej kawię, sięgniecie po grudniowy numer ,,Mojego Mieszkania”
Ściskam mocno
Comments 2
Moje uznanie, jesteś świetna w tym upychaniu serducha we wszystkim czego się podejmujesz.
Serdeczne gratulacje! Piękny dom.